124 € pour un taxi roumain
Tak… Tylko ja mogę wydać 124€ na taksówkę. No, sam przejazd taksówką spod paryskiego Levallois-Perret na lotnisko w Beauvais-Till (92km) kosztował 116€, ale rumuński kierowca kazał sobie jeszcze doliczyć 8€ za bilet na przejazd autostradą… Z pewnością to była najdroższa taksówka, jaką kiedykolwiek w życiu jechałem.
Wszystko przez to, że niechcący źle oszacowałem sobie czas przejazdu metrem. To, że sami Francuzi nie wiedzą co gdzie u siebie mają też było nie bez znaczenia.
Otóż ostatniego dnia pobytu w Paryżu postanowiłem załatwić kilka spraw „urzędowych”. Miałem na to aż 1,5 godz., bo o 11:00 umówiłem się z Katarzyną żeby złapać bus na Porte Maillot. Udać się miałem do centrum uniwersyteckiego na Malesherbes, które było 15min drogi metrem (M3) od mojego miejsca tymczasowego zamieszkania – czasu było więc dużo. Na miejscu ugoszczono mnie bardzo dobrze – nawet pan w dziekanacie był uprzejmy! Dostałem kilka porad i nawet informator, ale odesłano mnie do rektoratu na Victor Cousin, który znajdowała się w samym centrum. Pojechałem więc szybko metrem z dwiema przesiadkami do centrum. Najpierw M3 na Opra, potem M7 do Chtelet, i potem dwie stacje M4 do St-Michel. I tak musiałem przebiec spory kawałek zanim dotarłem do celu. Na miejscu nikt nie wiedział gdzie jeszt klatka schodowa „i”, której szukałem. Kiedy już ją znalazłem oraz odpowiedni pokój, znowu odesłano mnie gdzie indziej, potem znowu… Ostatecznie trafiłem do pokoju Ple des Relations Internationales, gdzie pan Alfonso wiele mi wyjaśnił; dzownił nawet do koleżanki, żeby mieć pewność w tym co mówi – brawo! Wszystko poszło po mojej myśli i szczęśliwie załatwiłem to co było trzeba. Jednak problem się zaczął, kiedy spojrzałem na zegarek, była 10:50 i miałem 10 minut na dotarcie z samego centrum Paryża na przedmieścia. Oczywiście w biegu i stresie nie mogłem znaleźć stacji St-Michel, żeby wrócić tą samą trasą. Przed 11:00 byłem już w czwórce i po dwóch przesiadkach dojechałem do końcowego Pont de Levallois Bcon. Była 11:30, a ja musiałem jeszcze skoczyć na pocztę!!! Pomyślałem sobie, że jak się spóźnię kolejne 2 minuty, to się nic nie stanie i sprintem dobiegłem na pocztę. Na miejscu oczywiście kolejka – dziadki stoją z jakimiś rachunkami, a ja chcę kupić tylko 11 znaczków. W końcu się odważyłem i zagadałem do dziadka « Excusez-moi, mais je veux seulement acheter 11 timbres, je me dpeche, je suis djà en retard et si vous tiez si... », ten mi przerwał wykrzykując coś w stylu « Mais c’est moi qui a la priorit ! Je suis retrait ! ». Udałem, że za bardzo nie rozumiem i podszedłem do okienka (dziadek już zmiękł i ostatecznie się zgodził mnie przepuścić). W pośpiechu nie domknąłem portfela i odchodząc od okienka cały bilon posypał mi się z hukiem na podłogę, biurko i uniform urzędniczki! Nie powiem, ludzie patrzyli się na mnie jak na idiotę, ale mnie już było wszystko jedno – rzuciłem się na podłogę i zebrałem co się dało. I znowu sprint do umówionego miejsca. Kiedy już dotarłem Kaśki nie było – pojechała na Porte Maillot złapać bus. Moja torba czekała już na mnie. Okazało się, że jedynym wyjściem żeby zdążyć na samolot, jest wzięcie taksówki. No to dawaj na postój z torbą! Pytam się każdego po kolei « a ferait combien à l’aroporte de Beauvais ? », każdy odpowiadał « Plus de cent euros »; jeden nawet zaproponował 109€. Nie wiem skąd to 9. Ostatecznie wylądowałem w taksówce z rumuńskim kierowcą! Było wygodnie, szybko i przyjemnie – wymieniliśmy z kierowcą kilka zdań po rumuńsku, słuchałem o tym jakie to morze w Rumunii jest piękne, że Rumunia wchodzi do Unii i w ogóle kraj-cud (tylko dlaczego taksówkarz mieszka w Paryżu, a nie w Bukareszcie – Paryżu wschodu?). Pan taksówkarz wspominał o Nicolae’u Ceauescu i o miejscowości, w której mieszkał (gdzieś na granicy z Ukrainą). Taksówkarz żałował tylko, że już Polacy nie jeżdżą do Rumunii handlować, bo wtedy żyło się lepiej.
No, przynajmniej oprócz le-de-France zwiedziłem zza szyby taksówki region Picardie. Nie wiem czy mnie to pociesza, bo kieszeń totalnie pusta :/
Ale wczoraj był melanż! Bosz, ale się serum opiliśmy – jak nigdy. Ja zaliczyłem jakiegoś mega zgona – chyba atrybuty Wolnej Kuby uderzyły mi do głowy. Grafiasz za okłady i podusię, ale stanu mojego nawet Fidelowi bym nie polecał! A Politolożka nasza to już przegięła enisa! „Na miłość Boga”! Tyle to ona jeszcze nigdy nie zatankowała… Gdyby nie władca ciemności – pan sąsiad Korkoman z dołu, zabawa trwałaby nieprzerwanie do zielonego rańca! Bosz, już się bałem, że miśki nas odwiedzą z balonikami! Hahha! A halo! Ja nie wiem… chyba jakiegoś stresa dostaliśmy, ale dlaczego po wkręceniu wykręconej nimy, impreza nie trwała dalej?!?!
Kac-Kac Bagan okazał się dziś rano nieprzydatny! Zażyte w trakcie libacji KC-24 zdecydowanie przeciwdziała Saturday Night Fever! Wyborne!!!
UuuUUuu, polecam! Grystyna Drewniak :*
Bosz, jutro do szkoły.
Ble…